poniedziałek, 24 lipca 2017

Sticker Book Treasury po polsku

Korzystając z wakacji wzięłyśmy się z Zosią za przegląd jej książek i zabawek. W biblioteczce odnalazłam dwie książeczki, z których korzystałyśmy, gdy miała koło 3 lat. Zachowałam je, żeby kiedyś Wam pokazać i tak przeleżały 2 lata przekładane z miejsca na miejsce. Wreszcie nadszedł i dla nich czas, żeby pojawić się na blogu.

Na rynku istnieją setki książeczek z naklejkami i zadaniami dla dzieci. Książeczki, o których chcę dzisiaj napisać szczególnie przypadły nam do gustu. Chodzi o "Świat zwierząt. Album z zadaniami" oraz "Zabawy i zadania dla maluchów" wyd. Olesiejuk. Książki są przekładem z angielskiej serii Sticker Book Treasury.

Książki mają wiele zalet, chociaż nie ukrywam, że nie są idealne (zawsze się do czegoś przyczepię ;)). Ogromnym plusem jest jakość papieru. Kartki są grubsze niż zwykłe i śliskie, przez co trudno się gniotą, a jednocześnie łatwo przewracają. Dodatkowo duży format (większy niż A4) jest przyjazny dla małych rąk. Większość naklejek bez problemu można przyklejać wielokrotnie. Niestety, nie wszystkie. Nie wiem od czego to zależy.

Każda książka zawiera 6 rozdziałów. W "Zabawach i zadaniach dla malucha" mamy Kolory, Kształty, Pierwsze słowa, Liczby, Zwierzęta, W ruchu!. W "Świecie zwierząt" - Domowi ulubieńcy, W gospodarstwie, W zoo, W lesie, W dżungli, Polarni przyjaciele. Poza zaprezentowanymi w poście częściami wyd. Olesiejuk opublikowało jeszcze Bajowy sekretarzyk i Boże Narodzenia. Pierwszą pozycję mieliśmy, ale zapewne nie do końca mi odpowiadała skoro została wyrzucona. Drugiej nie widziałam, więc się nie wypowiadam. :)

Przejdźmy do minusów. Dla niektórych książeczki mogą się wydawać zbyt pstrokate. Mowa tu głównie o "Zabawach i zadaniach dla malucha". W "Świecie zwierząt" nie podoba mi się niekonsekwencja w grafice - naklejki przedstawiają realistyczne zwierzęta, a otoczenie wygląda jak wyjęte z bajki. Nie sposób wspomnieć o cenie (24,99), która, na pierwszy rzut oka, może wydawać się wysoka.  Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę grubości książki (ponad 60 stron) i ilość zadań i naklejek (350) jest łatwiejsza do przełknięcia. :)

Dopiero przy okazji pisania posta odkryłam, że książki są przedrukiem innych wydawanych pod marką Sticker Treasury Book. Niestety nie wiem jaka jest jakość oryginałów. Być może zamówimy jakąś w wersji angielskiej, żeby sprawdzić jak wyglądają w środku. Żałuję, że nie wydano więcej części po polsku. Wydaje mi się, że wydawnictwo wycofuje się z ich produkcji, więc łapcie póki możecie. Tę o zwierzętach znajdziecie tutaj w promocji. Tej żółtej niestety nigdzie nie znalazłam. Na stronie wydawnictwa widnieje jako niedostępna.



poniedziałek, 17 lipca 2017

Fête des écoles

W szkole podstawowej uczyłam się dość dawno temu, ale doskonale pamiętam zakończenie roku szkolnego. Poprawianie ocen na ostatnią chwilę, wyliczanie średnich, wypisywanie świadectw, przygotowywanie akademii i wręczanie nagród książkowych. Wiele chyba od tamtego czasu się nie zmieniło…

Jak wiecie od kilku lat mieszkamy w Genewie w Szwajcarii. Zosia we wrześniu 2016 rozpoczęła pierwszy rok szkoły. O ile cały rok wyglądał mniej więcej tak jak w Polsce, o tyle zakończenie roku szkolnego było prawdziwą niespodzianką. Okazało się, że przysłowie - co kraj to obyczaj w tym przypadku jest całkowicie uzasadnione. W Szwajcarii promocje do kolejnych klas świętuje się w sposób szczególny. Z tej okazji wyprawia się w mieście wielką fetę, w której uczestniczą uczniowie wszystkich szkół. Ale po kolei…

Święto Szkół, wcześniej nazywane Świętem Promocji zostało wymyślone przez Jana Kalwina (tak, tego Kalwina :)) dla uczniów utworzonego przez niego gimnazjum. Pierwszy uroczysty pochód miał miejsce w 1560 r. Od tamtej pory uczniowie co roku defilują przez miasto, aby w ten sposób uczcić swoje promocje do kolejnych klas. Święto zostało odwołane tylko kilkakrotnie m. in w okresie wojennym. Na przestrzeni wieków zachodziło kilka zmian, ale sama tradycja paradowania przez miasto się nie zmieniła.

W tym roku tematem przewodnim były potwory. Dzieci kilka dni przed paradą przygotowywały ze swoimi nauczycielami przebrania. W mieście od miesiąca wisiały plakaty reklamujące to wydarzenie i zachęcające do przybycia i wiwatowania. W święcie brały również udział miejskie orkiestry i zespoły muzyczne uprzyjemniające marsz oraz przedstawiciele władz miejskich, religijnych i oświatowych. Po zakończeniu pochodu dzieci uczestniczyły w festynie z darmowymi lodami, karuzelami, zabawami i przedstawieniami. W święcie uczestniczą dzieci ze wszystkich szkół w mieście - jednego dnia klasy 1P-4P, drugiego 5P-8P. Klasy 8P mają dodatkowo ceremonię na zakończenie szkoły w jednej z sal koncertowych.

Na zdjęciach możecie zobaczyć ok 6000 ( ;-) ) małych potworów, które pod koniec czerwca opanowały centrum Genewy. Bawcie się dobrze.


poniedziałek, 10 lipca 2017

Spacer po Bazylei

Bazylea jest jednym z najbardziej urokliwych miast w Szwajcarii. Byliśmy tam już dwa razy i na pewno wrócimy po raz trzeci. W dzisiejszym poście znajdziecie krótkie zestawienie miejsc, które warto zobaczyć. Celowo pominęłam muzea i wystawy, a skupiłam się na atrakcjach, które można zobaczyć w trakcie spaceru.

Najważniejszą atrakcją miasta jest romańsko-gotycka Katedra św. Pawła wraz z krużgankami. Charakterystycznymi jej cechami są dwie smukłe wieże z ażurowymi wykończeniami, portal Gallusa  uznany za najważniejszą rzeźbę romańską Szwajcarii oraz dach pokryty kolorowymi dachówkami.
Wnętrze katedry jest bardzo zachowawcze. Powiedziałabym - typowe dla szwajcarskich katedr protestanckich. Z ciekawostek, w katedrze znajduje się grób Erazma z Rotterdamu pomimo, że był on  duchownym katolickim. Koniecznie zdecydujcie się na wejście na wieże katedralne. Bilet kosztuje 5 CHF i jest zdecydowanie wart swojej ceny. Samo wchodzenie jest sporym przeżyciem ze względu na brak oświetlenia schodów w górnych partiach i wąskie przejścia. Wymijanki z innymi turystami wymagają kreatywnego podejścia. ;) Piękna panorama miasta i widok na Ren zachwycający. Dodatkowo przy 30 stopniach na dole, przyjemnie jest poczuć mocne podmuchy wiatru na szczycie. Obok katedry znajduje się wejście do krużganków i przejście na taras widokowy.

Schodząc w dół wzgórza katedralnego dojdziecie do kolejnej atrakcji - promu katedralnego (Munsterfahre). Rheinfahre są to tradycyjne przeprawy promowe przez Ren. Kosztują niewiele, a warto z nich skorzystać przy przeprawianiu się na drugi brzeg. Po pierwsze, ze względu na unikalny sposób poruszania się promów - wyłącznie z wykorzystaniem prądu rzeki. Po drugie, ze względu na możliwość podziwiania miasta z perspektywy rzeki. Latem dodatkową atrakcją jest obserwowanie spływających z nurtem rzeki ludzi.

Kolejną atrakcją, której nie można ominąć jest ratusz miejski Rathaus. Jeden z piękniejszych budynków jakie w życiu widziałam. Szczególnie robi wrażenie w słoneczny dzień,  kiedy mieni się tęczą kolorów, a słońce odbija się o złocenia. Tym razem udało nam się również wejść na dziedziniec, który, podobnie jak mury zewnętrzne, jest zachwycający.

Doskonałym miejscem na poobiedni spacer jest starówka, gdzie tradycja miesza się z nowoczesnością.

I jeszcze kilka informacji, które mogą Wam się przydać przy planowaniu pobytu. Jeśli macie rezerwację w hotelu lub hostelu nie musicie martwić się o bilety na transport publiczny. Dostaniecie je za darmo. Całe stare miasto jest wyłączone z ruchu samochodowego. Pozostaje poruszanie się tramwajami, rowerem lub pieszo. Wielbicielom burgerów gorąco polecamy Union Diner. Wygląda jak zwykły fast food, ale zaręczam, że burgery mają pyszne. Tata twierdzi, że nawet w Stanach nie zwykł jadać takich dobrych.



poniedziałek, 3 lipca 2017

Muzeum Zabawek w Bazylei

4 piętra, ponad 1000m2 powierzchni, ponad 2500 pluszowych misiów, kilkaset lalek, kilkadziesiąt domków dla lalek, szkół, szpitali i wszelkiej maści sklepów. Do tego tysiące miniaturowych elementów wykonanych z niewyobrażalną precyzją. Tak pokrótce można scharakteryzować Muzeum Zabawek w Bazylei. Jeśli Was jeszcze nie przekonałam do zwiedzenia tego miejsca, zachęcam do przeczytania dalszej części. :)

Jedno z pięter muzeum poświęcone zostało w całości pluszowym misiom. Wyobraźcie sobie 2500 misiów zebranych w jednym miejscu. Najstarszy osobnik pochodzi z 1904 r. Przeważająca większość z lat 50. XX wieku. Przyjechały z całego świata - z Anglii, Francji, Niemiec, Stanów Zjednoczonych oraz wielu innych krajów. Największa kolekcja pluszowych misiów na świcie. A czego te misie nie robią… Kąpią się, leczą, urządzają pikniki, jeżdżą samochodem, latają samolotem, urządzają sesje fotograficzne. Raj zarówno dla dzieci, jak i dorosłych, którzy tęsknią za dzieciństwem. Zapewniam Was, że gdy tam wejdziecie przed oczami staną Wam Wasze ukochane pluszaki z lat młodości.

Kolejne piętro poświęcono lalkom. Przyznaję, że do lalek większych rozmiarów niż barbie nie pałam sympatią. Przerażają mnie i tyle. Mam wrażenie, że za chwilę któraś obróci w moją stronę głowę i zaśmieje się szyderczo. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. W innym wypadku nie pisałabym teraz tego posta. ;) Najbardziej przerażająca była lalka pani Margarete Steiff - założycielki marki z której pochodzi większość misiów prezentowana w muzeum. Nie dość, że była ludzkich rozmiarów to jeszcze zrobili jej dość niesympatyczną facjatę. Piętro dość przerażające. Wszędzie czuć te przenikliwe spojrzenia… Na wszelki wypadek trzymałam się blisko Taty. 

Najbardziej zachwyciły nas domki dla lalek, miniaturowe sklepy, mebelki i wszelkiej maści drobiazgi. Dbałość o szczegóły oszałamiająca. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić wykonania z taką precyzją tak drobnych elementów z drewna lub porcelany. Pomijam już jak olbrzymią trzeba mieć wyobraźnię, żeby całe wnętrze wymyślić i cierpliwość, żeby w tym grzebać tyle czasu. Na środku piętra znajdowało się interaktywne wesołe miasteczko. Najstarsza karuzela pochodziła z 1900 r.. Wszystko grało, świeciło, tańczyło. Aż ciężko uwierzyć, że kiedyś robiło się takie cuda, a teraz zewsząd zalewa nas głównie plastik i pstrokacizna. 

Zosi najbardziej podobało się piętro z misiami i przejażdżki na specjalnych zwierzęcych jeździkach. Mechanizm, dzięki któremu się poruszały pozostaje dla nas tajemnicą. 

W muzeum oprócz wystawy stałej znajduje się również wystawa czasowa. My trafiliśmy na wystawę rosyjskiej porcelany z okresu rewolucji. Jej tytuł był zachęcający: "Malevich, Kandinsky and revolutionary porcelain". Ponieważ jesteśmy oboje wielbicielami Kandinskiego bardzo liczyliśmy na jego dzieła. Mocno się jednak zawiedliśmy. Znaleźliśmy tylko jedno. 

Jeśli będziecie w Bazylei, warto wybrać się do tego muzeum. Chociaż przyznaję, że nasza ocena może być trochę nieobiektywna, bo w tego typu miejscu byliśmy pierwszy raz.

Zdjęcia niestety robione telefonem w bardzo niesprzyjających warunkach typu "ciemno wszędzie, głucho wszędzie". Na drzwiach była wywieszka o zakazie fotografowania. Wolałam nie kusić losu. ;)