niedziela, 14 czerwca 2015

Żywe Muzeum Piernika

Rogalowe Muzeum, o którym pisałam w poprzednim poście, nie było pierwszym żywym muzeum, do jakiego udaliśmy się w czasie naszego pobytu w Polsce. Pierwsze było toruńskie Żywe Muzeum Piernika. Nie ukrywam, że Toruń ustawił poprzeczkę baaardzo wysoko.

W Muzeum powitali nas Mistrz Piernikarski i Wiedźma Korzenna, którzy staropolską mową objaśnili nam w najdrobniejszych szczegółach sekret przygotowania piernika. Po wspólnym wyrobieniu piernikowego ciasta, złożyliśmy przysięgę czeladniczą. Następnie jako oficjalni już piernikowi czeladnicy, przystąpiliśmy do formowania własnych pierników w specjalnych drewnianych formach. Jedną z takich form, w kształcie serca, kupiliśmy sobie na pamiątkę tego niezwykłego dnia. W międzyczasie uformowane przez nas pierniki zostały wypieczone w muzealnym piecu. Otrzymaliśmy je wraz z gęsim piórem pisanym certyfikatem piernikowego czeladnika. Dla wytrwałych przewidziany jest również pokaz bardziej współczesnych metod wyrobu pierników. Niestety czas Zosi drzemki zbliżał się nieubłaganie i musieliśmy się ewakuować przed zakończeniem.

W muzealnym sklepiku szczególnie polecamy zacną kostkę piernikową, którą niektórzy przedkładają ponad pierniki z toruńskiego rynku.  


poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rogalowe Muzeum Poznania

Jednym z przystanków na naszej trasie podczas wyjazdu do Polski był Poznań. Pierwotnie w planach mieliśmy wyprawę do Nowego Zoo ("nowego" = z 1974 r. ;)). Niestety pogoda nie dopisała i trzeba było szybko zmieniać plany. Szybki research Taty i okazało się, że o mały włos nie przegapilibyśmy bardzo ciekawej poznańskiej atrakcji - Rogalowego Muzeum Poznania. 

Rogalowe Muzeum Poznania jest żywym muzeum rogali świętomarcińskich. Mieści się w kamienicy na Starym Rynku, w pięknej sali z renesansowym zdobionym sklepieniem. Sala jest z widokiem na wieżę ratuszową, a muzeum proponuje pokazy połączone z oglądaniem trykających się koziołków.

Muzeum bardzo polecamy! Żywe muzeum różni się znacząco od "zwykłego". Tutaj wiedza przekazywana jest "na żywo" w trakcie około godzinnego pokazu. Na początku dzieci uczą się o gwarze wielkopolskiej, poznają kilkanaście słów jak szczun, mela, klapioki, bejmy (zainteresowanych ich znaczeniem zapraszamy do muzeum). Następnie słyszymy ciekawą historię o początkach rogali świętomarcińskich i zabieramy się do ich przygotowywania wraz z rogalowym mistrzem. Na koniec degustacja i możliwość zakupu rogali. Wszystko w przemiłej atmosferze, wyłożone z dowcipem i swadą - bez chwili nudy.

Uwaga - trzeba uważać, żeby nie obrazić rogalowego mistrza. Pamiętajcie - poznaniacy nie są skąpi, tylko gospodarni!

Mała mela (czyt. Zosia) bawiła się świetnie. Duży szczun (czyt. Tata) również. Mama, jak to Mama, zajęta była głównie robieniem zdjęć. Swoje jednak zjadła...

Poniżej krótka fotorelacja. Zdjęć rogali nie będzie. Miałam do wyboru albo cykać, albo pałaszować zanim moje głodomory je pochłoną. Także wiecie... ;)

wtorek, 2 czerwca 2015

Sekrety morza

Nasza przeprowadzka do nowego mieszkania przywodzi mi na myśl wiersz Juliana Tuwima "Rzepka". Parafrazując - sprzątają i sprzątają, posprzątać nie mogą. Proszę Was o jeszcze odrobinę cierpliwości. Do końca czerwca powinniśmy się uwinąć z większością spraw i będziemy mogli wrócić do regularnego blogowania.

Wracam na chwilę (czyt. na kilka postów) do naszego wyjazdu do Polski, w czasie którego mieliśmy kilka "pierwszych razy" i odwiedziliśmy bardzo ciekawe miejsca. Dzisiaj o naszym pierwszym wspólnym wyjściu do kina. Kto jeszcze nie wie za chwilę się dowie, że nie mamy w domu telewizora. Internet wystarczająco pochłania czas… Niektórzy zapewne kręcą z niedowierzaniem głową i pochylają się nad marnym losem Zosi (ale jak to bez bajek?). Uspokajam - bajki są, "w internetach".  Dobrane przez Mamę, według uznania… Mamy. Pierwsza bajka kinowa też była wyborem Mamy. Nieskromnie powiem - bardzo dobrym wyborem. Uchylmy więc rąbka tajemnicy. Chodzi o bajkę "Song of the Sea" - w polskim tłumaczeniu "Sekrety morza".

Tata na początku stawiał opory. Bo po co on … Bo bajki go nie interesują … Bo szkoda pieniędzy … Bo będzie się nudził … Bo to, bo siamto … Oczywiście nie miał szans z argumentami Mamy - pierwsze wyjście do kina Zosi, nominacja do Oskara, piękna animacja, mądra fabuła itp. itd. Skusił się i … zaraz po filmie ściągnął ścieżkę dźwiękową :) (posłuchajcie czemu: https://www.youtube.com/watch?v=s9Z_Y9eReLQ).

Poza czarującą irlandzką muzyką, film zachwyca też elementami rzadko spotykanej w bajkach celtyckiej mitologii (skrzaty, czarownice, studnie, morskie stwory) i sugestywnymi obrazami natury. Gdy fale rozbijają się o brzeg wysepki latarnika, niemal da się poczuć zapach zimnej słonej wody w powietrzu. A gdy ciemną nocą znajdujemy się w gęstym lesie, hukanie sów i ich wielkie oczy przyprawiają nas o dreszcze.

Zosia w kinie zachowywała się jak ryba w wodzie. Najpierw wyjadła cały popcorn. ;) Później siedziała i w ciszy oglądała bajkę. Kiedy chciała o coś zapytać, mówiła szeptem tak, żeby nikomu nie przeszkadzać. Przed seansem nie miała drzemki, ale mimo, że bardzo chciało jej się spać, z zaciekawienia wytrzymała do końca filmu.

Na koniec trailer - po angielsku, bo zdecydowanie lepiej oddaje klimat niż polski. Najpiękniejsza bajka jaką do tej pory widziałam. Polecam z czystym sumieniem!.