sobota, 31 maja 2014

Mały do dużego

Ostatnio zaniedbaliśmy trochę globalne czytanie. Przerwa spowodowała, że Zosia sporo pozapominała. Trochę się tym zmartwiłam, bo myślałam, że będziemy musiały wszystko zaczynać od nowa. Nic bardziej mylnego. Raz przeczytałyśmy wspólnie wyrazy i pamięć wróciła. :) Co więcej nie tylko pamięć, ale również chęci.

W naszym czytaniu nastąpiły dwie modyfikacje. Po pierwsze, dość często zmniejszam i zmieniam w wyrazach czcionkę. Ma to na celu uświadomienie Zosi, że ta sama literka może być zapisana na wiele sposobów. I czy pisany na czerwono czy na czarno, w Arialu czy w Calibri to zawsze "pies" będzie psem. Czasami proszę ją o odczytanie jakiegoś wyrazu w książce, jeśli czcionka jest dla niej wystarczająco duża.

Po drugie, nauczyłam Zosię samogłosek (w sumie można powiedzieć, że sama się nauczyła). Od czasu do czasu proszę ją, żeby pokazała w wyrazie "a", "o" itd., dzięki temu próbuję jej uświadomić, że wyrazy składają się z liter. Na szczęście, w żaden sposób nie zaburzyło nam to czytania globalnego. Zosia szuka w wyrazie samogłosek lub odczytuje cały wyraz w zależności od tego, o co ją proszę. Planuję powoli wprowadzać czytanie globalne sylab. Na pewno napiszę jak nam pójdzie.

I jeszcze propozycja zabawy. Rozkładam na podłodze wyrazy pisane dużą czcionką (komplet kupiony). Daję Zosi do ręki te same wyrazy, ale napisane inną czcionką (wydrukowane przeze mnie). Proszę, żeby przeczytała je i dopasowała odpowiednio parami. Poniżej Zosia w akcji. :)

czwartek, 29 maja 2014

Drylowanie

Kiedy tylko możemy, staramy się angażować Zosię w przygotowanie posiłków. Robimy razem kanapki, pizzę, lemoniadę. Zosia lubi stać na stołeczku i podglądać jak gotujemy różne potrawy.

Coraz więcej rzeczy robi sama. Niektóre nie do końca nam się podobają, np. wyciąganie jedzenia z lodówki i konsumowanie bez pytania o zgodę. ;) Jednym z zadań Zosi jest drylowanie wiśni (tak, u nas są już dostępne i to ekologiczne!) . Na razie potrzebuje trochę pomocy przy dociskaniu, ale i tak radzi sobie super.

 Wyrywa ogonki.



Wkłada wiśnie w odpowiednie miejsce.


Wyciska. (tu do pomocy wkracza Mama)


 I na koniec oczywiście sama zjada. ;)


poniedziałek, 26 maja 2014

Malowany strumień świadomości

Dzisiaj już przedostatni warsztat w ramach cyklu Dziecko na warsztat - warsztat plastyczny.


Kompletnie zabrakło mi weny. Nie wiedziałam jak ugryźć temat. Pomysły były, ale wymagały większego nakładu czasu i sił, a tych ostatnio mamy wszyscy bardzo mało.

Postawiłam wszystko na jedną kartę i pozwoliłam Zosi działać. Skleiłam taśmą malarską kilka pasów papieru, wycisnęłam farby, dałam pędzle i miskę z wodą i zachęciłam, aby "wyraziła siebie". Efekt  "wyrażania" możecie podziwiać poniżej. ;) UWAGA - dużo zdjęć.


Dzisiejsze warsztaty "sponsoruje" Ikea (tzn. wszystkie użyte materiały pochodzą z tego sklepu, płacił Tata :P). Polecamy papier w rolce, krótkie pędzle, komplet misek i fartuszek. Farb raczej nie polecam, bo po ostatnim malowaniu okazało się, że nie spierają z ubrań. :(

Klikając na loga możecie sprawdzić co wydarzyło się na innych blogach biorących udział w zabawie. Podejrzewam, że zadziało się trochę więcej niż u nas. ;)

 

piątek, 23 maja 2014

Zosia siama

Zosia ostatnio bardzo mocno walczy o swoją samodzielność. Chyba powinno mnie to cieszyć? Otóż, cieszy, ale ... do czasu.

Radość ogromna wstąpiła w moje serce, gdy okazało się jakieś dwa miesiące temu, że Zosia może sama spuścić pieluchomajtki i załatwić do nocnika swoje potrzeby fizjologiczne. Na siłę jej odpieluchowywać nie zamierzam. Czekam, aż sama załapie co i jak.  O ile z "grubszą" sprawą nie ma problemu od roku, o tyle z "chudszą" na razie zdarzają się częste wpadki. Nawet z nazewnictwem Zosia ma problem, bo według jej nomenklatury siku to kupa a kupa to siku. Tłumaczyliśmy, pokazywaliśmy ;) i nic. Dalej uparcie trwa przy swoim. Nie jest to jednak dla nas tak istotne.  Ważne, aby wszystkie "sprawy" trafiały do nocnika. Postępy w tej dziedzinie mnie cieszą. Problemem jest to, że Zosia postanowiła przejść na kolejny poziom. Doszła do wniosku, że może sama ten pełny nocnik opróżniać. Może.... ale nie powinna. Raz na podłodze znalazło się małe "co nieco". Prosiłam, błagałam, tłumaczyłam, że tylko mama może wrzucać zawartość nocnika do sedesu. Mama i nikt inny. A już na pewno nie Zosia. Niestety nie poskutkowało. Dzisiaj Zosia zrobiła taki zamach, że cała zawartość nocnika wylądowała na podłodze. :/ "Zosia siama". Szkoda tylko, że "siama" nie chce później wszystkiego sprzątnąć z podłogi...

Zosia ma od zawsze pełny dostęp do swoich ubrań. Skarpetki, bluzki, spodnie. Wszystko pod ręką. Sama wybiera, sama się rozbiera, sama bałagani. ;) Jej samodzielność w doborze i odpowiednim zestawianiu ubrań bardzo mnie cieszy. Problem w tym, że po każdej sesji jest taki bałagan, że nic nie można później znaleźć. Dobrze, że bałagan zostaje w szufladach, a nie roznosi się po mieszkaniu - inaczej chyba bym osiwiała.

I jeszcze taka sytuacja z wczoraj. Zosia siedziała i dziubała w świeczkach zapachowych - jak to ma ostatnio w zwyczaju. Nagle wstała i oznajmiła: "Bjudne jence, tsieba umyć". Ja: "Pomóc?". Zosia: "Nie, ja siama". Biegnie do łazienki. Słychać szuranie przesuwanego stołeczka. Minęła minuta. Nagle stęki i jęki: "Mama, pomóś, mama". Idę. Odkręcam wodę. Cisza. 5 minut. 10 minut. "Wszystko w porządku?". "Tak" z zadowoleniem w głosie. Nagle słyszę pełen obrzydzenia krzyk. "Fuj, blech, fuj, blech". Wpadam do łazienki, a tam Zosia stoi na stołeczku i z pełną odrazy miną powtarza: "fuj, blech" i pokazuje na buzię pełną piany. Konsternacja. "Co się stało?". "Zosia myje ziemby, fuj, blech, mama ratuj" i pokazuje na swoją szczoteczkę i .... mydło do twarzy w tubce. Okazało się, że Zosia, która jest ostatnio na bakier z myciem zębów i trzeba się porządnie nagimnastykować, żeby ją do tego zachęcić, postanowiła, że "siama" umyje zęby. 15 minut trzeba było wymywać jej resztki mydła i zabijać posmak różnymi smakołykami. Także wyszła na swoje. ;)

środa, 21 maja 2014

W 7 bajek dookoła świata: Ameryka Południowa

Dzisiaj ostatnia część projektu "W 7 bajek dookoła świata" - Ameryka Południowa. W naszym przypadku przedostatnia, bo okazało się, że przegapiłyśmy Afrykę. Obiecujemy uzupełnić w najbliższym czasie. Dziękujemy pomysłodawczymi zabawy Kajce Roo za możliwość uczestnictwa  i przepraszamy za poślizg przy niektórych publikacjach. 



Zapraszamy na bajkę o kolejnym sympatycznym zwierzątku. Tym razem będzie to wigoń. :) Wigoń lub jak kto woli wikunia to najmniejszy przedstawiciel rodziny wielbłądowatych, który zamieszkuje stoki Andów. Więcej możecie o nich poczytać tutaj.

Chciałabym zwrócić waszą uwagę na dwie ciekawostki. Po pierwsze, wizerunek wigonia można znaleźć w herbie Peru, jak również w jego urzędowej fladze. Po drugie, wełna z wigonia jest najdroższą i najbardziej luksusową wełną na świecie, która jest wyjątkowo lekka, delikatna a zarazem bardzo ciepła. Nie muszę chyba wspominać, że przy okazji baaardzo droga. Pozwolę sobie nie podawać cen, żeby komuś nie zrobiło się słabo. ;)

Książka "Misk'i la petite vigogne des Andes" opowiada o życiu małego wigonia. Opowiadanie w bardzo przystępny sposób przemyca podstawowe wiadomości o tych zwierzętach. Dowiadujemy się z niej między innymi gdzie żyją, co jest dla nich zagrożeniem i dlaczego są tak ważne dla ludzi mieszkających w Andach.


Oczywiście postanowiłyśmy zrobić własnego wigonia. :)

Potrzebne materiały: 
- rolka po papierze toaletowym
- cztery patyczki po lodach
- "głowoszyja" wycięta z kartonu - najlepiej jak szerokość szyi w podstawie ma średnicę rolki wtedy można wsunąć ją bez klejenia
- nitki - Zosia na poprzednich warsztatach postanowiła mi wszystkie poplątać, więc musiałam znaleźć dla nich zastosowanie :)
- klej, nożyczki


Jak zrobić?
W rolce robimy cztery otwory na nogi. Smarujemy rolkę klejem i obklejamy dookoła nitkami. Wkładamy nogi i głowoszyję. I mamy wigonia jak żywego. :)


Zapraszam na inne blogi biorące udział w zabawie.

wtorek, 20 maja 2014

Jak malować, żeby nic nie przeskrobać

Wizja malowania farbami w wykonaniu Zosi zawsze trochę mnie przerażała. Oczami wyobraźni widziałam pomalowane ubrania, ściany, podłogi, meble itd. Moje obawy były zapewne przesadzone. Zosia bowiem przy najmniejszej plamie biegnie i krzyczy "Mamo, pliama", po czym rozpoczyna biadolenie, które można zakończyć wyłącznie usunięciem plamy. Nawet plama z wody urasta do problemu wagi państwowej. :)

Znalazłam rozwiązanie, które dało mi pewność, że nie stanie się żadne nieszczęście. ;) Wodne malowanki. Wynalazek genialny w swej prostocie. Malujemy wodą a na obrazku powstaje kolor. Czary-mary. Mama wyszukała, babcia Mira przysłała całą stertę, a Zosia testowała. Malowanie wodą bardzo szybko stało się jednym z ulubionych zajęć Zosi. Książka, woda, pędzel i do dzieła. Kiedy ręka przyzwyczai się trochę do pędzla, można śmiało zacząć eksperymentować z farbami. Ten etap też mamy już za sobą i jestem pewna, że dzięki ćwiczeniom wodnym był dla nas obu bezbolesny. ;) Jeśli szukacie alternatywy dla tradycyjnego malowania farbami, malowanki wodne sprawdzą się idealnie. Bez plam, bez bałaganu, minimalnym kosztem. :)

Miałyśmy wiele malowanek, ale najlepsza okazała się seria Disneya "Maluj wodą". Dlaczego? Każdy obrazek jest na osobnej kartce, którą można z łatwością wyrwać. Dzięki temu przy użyciu dużej ilości wody (a na początku jest to nieuniknione ;)), nie ma problemu, że obrazek po drugiej stronie zamaluje się samoistnie. W kilku malowankach miałyśmy ten problem i ostrzegam, że jest dość frustrujący.

Poza tym, w większości tego typu malowanek są kropki, które nie wyglądają estetycznie po zamalowaniu obrazka. W Disney'u zamiast kropek są rozjaśnione plamy farby, więc nawet jeśli dziecko czegoś nie domaluje, wygląda to na zamierzony efekt. :) W serii Disney'a też zdarzyły nam się gorsze egzemplarze. Niektóre mają za dużo nałożonej farby i wszystkie kolory mieszają się tworząc kolor szarobury. Najlepsze były do tej pory z Kubusiem Puchatkiem i myszką Miki. Ale w tej kwestii jesteśmy mało obiektywne... ;)

środa, 14 maja 2014

W 7 bajek dookoła świata: Ameryka Północna

Kolejna bajka z cyklu "W 7 bajek dookoła świata", tym razem prosto z Ameryki Północnej.




Bajka znana chyba każdemu - małemu i dużemu. U nas swój okres świetności ma już za sobą, Postanowiłam Zosi o niej przypomnieć, ponieważ idealnie komponuje się z omawianymi przez nas ostatnio tematami. Przed Państwem: "Bardzo głodna gąsienica".


Tyle tytułem wstępu... A teraz kilka żali. Po kilku godzinach robienia zdjęć okazało się, że moje założenie, że karta na pewno jest w aparacie, okazało się błędne. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że owa karta znajduje się jednak w laptopie. Nie pytajcie jak to możliwe... Po kilku "niepoprawnych epitetach" wróciłam do równowagi psychiczno-emocjonalnej. Mam nadzieję, że wybaczycie słabą jakość i małą liczbę zdjęć i zajęć. Tylko te udało mi się na szybko odtworzyć. Na domiar złego straciłam czekoladkę. :( Tylko tak udało mi się namówić Zosię, żeby z łaski swojej zechciała ze mną "gąsienicę" przeczytać. Na co dzień nie muszę stosować żadnych zachęt. :/ Wyżaliłam się, więc możemy zaczynać.

Ze względu na bóle i cierpienia, w jakich to nagranie powstawało, liczę na gorące przyjęcie. :)



Nasza bardzo głodna gąsienica - z pudełka po jajkach:


Potrzebne materiały:
- pudełko po jajkach (my miałyśmy ułatwione zadanie, bo było fabrycznie zielone i nie trzeba było malować)
- czerwony duży pompon (u nas mocowany na drucik)
- druciki kreatywne (niebieski na czułki, brązowy na nogi, czerwony do przymocowania głowy)
- ruchome oczka
- nożyczki, klej



Jak zrobić?
Przycinamy pudełko po jajkach tak, aby uzyskać ciało gąsienicy. Przyczepiamy głowę (wcześniej doklejamy oczy) i nogi.


Na zakończenie mocujemy czułki. Gąsienica gotowa. Prościzna. :)



A tu Zosia robi małą gąsieniczkę - nawleka specjalne pompony z dziurką na drucik kreatywny,



"Mama gąsienica" i "Zosia gąsienićka" w komplecie ;)


Zapraszam na inne blogi biorące udział w cyklu.