sobota, 6 lipca 2013

Polska po raz czwarty cz. II

Szczęśliwie choć z lekkim opóźnieniem wylądowaliśmy w Warszawie. Szczerze mówiąc myślałam, że teraz będzie tylko lepiej. Byłam w błędzie, dużym błędzie. Do hotelu (dawny Sobieski aktualnie Radisson Blue) dotarliśmy bez większych problemów. Niestety na miejscu znowu wszystko pod górkę. Portier zreflektował się, żeby nam pomóc z walizami (2 walizy, plecak, mała walizka, fotelik samochodowy, wózek), dopiero gdy o mało co nie zostałam staranowana z wózkiem przez drzwi obrotowe. W pokoju okazało się, że nie wstawili dla Zosi łóżeczka, chociaż specjalnie dzwoniliśmy dwa dni wcześniej, żeby upewnić się, że będzie już przygotowane. Bardzo nam na tym zależało, bo lądowaliśmy po 22:00. Jak już je przynieśli to prawie umarłam na zawał. Dlaczego? Nie wiem, kto zezwala hotelom na używanie TAKICH łóżeczek. Niestety to nie pierwszy raz, kiedy się na nie natknęliśmy. Zdjęcie z poprzedniego pobytu w Sheratonie.


Metalowa rama, kółka w sam raz na wsadzenie palców, pełno ostrych zakończeń. Idealne dla malucha... Brak wanny pominę milczeniem. Zosia miała spóźniony dzień dziecka. W zasadzie dwa bo spędziliśmy tam dwie noce.

21.06 piątek - wyjazd do rodziny Mamy

Następnego dnia było trochę lepiej. Ale tylko trochę. Tata odebrał samochód z lotniska z półgodzinnym opóźnieniem, bo autobus jechał 1h zamiast 20 minut. Do tego dostaliśmy jakiegoś grata: przyspieszenie prawie żadne, bagażnik niby pojemny, ale tak skonstruowany, że wózka nie szło włożyć bez zadrapań (mowa o maclarenie, więc nie powinno być problemu w średniej klasy aucie), wycieraczki zużyte, co znacząco utrudniało jazdę w deszczu, nie wspominając już o piątkowych ulewach. Musieliśmy zrobić postój, bo nie dało się jechać. Oczywiście okazało się, że akurat teraz przebudowują Maca, do którego pojechaliśmy. Nie obyło się bez jeszcze kilku "nieszczęść". Pozwólcie jednak, że je przemilczę.

22.06 sobota - wyjazd do rodziny Taty

Dojazd planowany: 6h. Dojazd faktyczny: 8h. Przez godzinę błądziliśmy po Warszawie w poszukiwaniu wjazdu na autostradę do Poznania. Długa historia... Znaków brak. GPS wiedział, ale nie powiedział. Tata nie dopatrzył się w Google Maps. Wskazówka na przyszłość: najpierw na Gdańsk, później na Kraków i trafia się na drogę do Poznania. Proste! Nie dla wszystkich... W Poznaniu zjechaliśmy na obiad i niestety zaczęło się najgorsze. Zosia lekko ulała, co jej się nigdy nie zdarzało. Miałam nadzieję, że to przez upały i długą jazdę samochodem. Niestety sprawa okazała się dużo poważniejsza. cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz