sobota, 11 maja 2013

Barcelona cz. II

W urodziny Taty pogoda się poprawiła.  Postanowiliśmy nadrobić stracony czas i spędzić dzień na intensywnym zwiedzaniu. Zaczęliśmy od spaceru po La Rambla. Następnie Barcelonetą skierowaliśmy się w stronę kolejki, która miała nas zabrać na Montjuïc.


Wszystko zapowiadało się pięknie... do czasu. Kolejka do wyciągu dłuuuuuga na minimum 30-40 min stania. Co robimy? Stoimy. Zosia postanowiła się zdrzemnąć, my debatujemy. Ile osób może zabrać kolejka? Czemu taka mała przepustowość? Ile jeszcze? A w głowie: jeść, jeść, jeść. Wyprawa bez śniadania nie była dobrym pomysłem. I nagle Mamie przychodzi do głowy myśl, którą postanowiła podzielić się z Tatą: "Sjesta". Tata: "Bez żartów. Jedna z głównych atrakcji nie może być zamykana w środku dnia". Okazało się, że może. Rzekomo z powodu awarii windy. Akurat o 13. Uwaga, bo uwierzę. No cóż, policji przecież nie wezwiemy. Co robimy? Idziemy dalej. Pogoda wydawała się idealna do konsumpcji paelli, więc mama uległa namowom Taty (suszył głowę od przyjazdu). Postanowiliśmy zaufać przewodnikowi Michelin i udaliśmy się do El Suquet de l'Almirall. Niestety obiad okazał się kolejnym rozczarowaniem. Obsługa pozostawiała wiele do życzenia. Na przykład, gdy tylko w restauracji pojawił się reprezentant Hiszpanii w piłce nożnej, Joan Capdevila, kelner przestał słuchać zamawiającego Taty, tylko zaczął się szczerzyć i wdzięczyć w kierunku drzwi. A inna kelnerka uporczywie starała się wcisnąć Mamie "menu russo". Paelle były zwyczajnie niesmaczne. Natomiast gnocchi z krewetkami w sosie estragonowym i chardonnay z pierwszej strony karty win naprawdę niczego sobie. Nie wystarczyły jednak, by zatrzeć niesmak. Na szczęście kolejny punkt programu zrekompensował nam nie do końca udane przedpołudnie. LODY!!! I to jakie? Z oczami. Nie wierzycie? Zobaczcie sami :).

 
Pycha. Zakręcony Amerykanin (tak wnosimy po akcencie) w zakręconym miejscu robi zakręcone lody z oczami. Mega pozytywne i zakręcone doświadczenie. Naładowani pozytywną energią kontynuowaliśmy zwiedzanie. Żeby poczuć ducha Barcelony postanowiliśmy poruszać się wąskimi uliczkami dzielnicy Gotyckiej (Barri Gòtic). Następnym punktem programu było zwiedzanie katedry barcelońskiej i jej krużganków. Zosi najbardziej podobały się gąski.



Urodziny trzeba było oczywiście uczcić słodkościami, więc zakończyliśmy nasz spacer konsumpcją soku kupionego na La Boqueria i ciastek w Pastas Alimenticias.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz